For. Marcin Sudziński
25-04-2018

PRZEŻYWAĆ FOTOGRAFIĘ

W latach 2009-2015 pracowałem w Ośrodku „Brama Grodzka-Teatrn NN” w Lublinie gdzie  prowadziłem pracownię fotograficzną z przylegającą do niej niewielką przestrzenią galeryjną. Organizowałem wystawy, spotykałem artystów z różnych stron świata, eksperymentowałem z technikami i narzędziami. Spędzałem w ciemni długie godziny dotykając materii, która najbardziej mnie pociągała. Wówczas także po raz pierwszy zetknąłem się z syntetycznymi tekstami Jerzego Lewczyńskiego. W jednym z nich pisał: „Uczucie obcowania z fotografią staje się podobne do dotknięcia czegoś tajemniczego, co było kiedyś żywą pulsującą materią, a dziś jest tylko kartką papieru! Może czujemy podobne napięcie dotykając kawałka wulkanicznej lawy, która, wyrzucona z głębi ziemi, była świadkiem narodzin naszego świata!” [Jerzy Lewczyński, Archeologia fotografii. Prace z lat 1941-2005, 2005].

W 2010 roku stworzyłem swój pierwszy negatyw na bazie emulsji kolodionowej. Było to ważne doświadczenie, które utwierdziło mnie w poczuciu słuszności wyboru drogi, będącej jakby nie patrzeć drogą „pod prąd”. Wydaje się to bowiem logiczny kierunek w poszukiwaniu istoty rzeczy.

W 2012 roku do Bramy Grodzkiej trafiła kolekcja blisko trzech tysięcy szklanych negatywów znalezionych podczas remontu strychu kamienicy przy ulicy Rynek 4 w Lublinie. Były to negatywy żydowskiego fotografa zamordowanego zapewne podczas Holokaustu. Sportretował on tysiące twarzy i wśród gazet i pudełek ukrył je na strychu. Kolekcja była dla mnie czymś wspaniałym i zarazem wstrząsającym. Nie byłem wówczas gotowy na kontakt z takim ładunkiem informacji i emocji, o ile w ogóle można być gotowym na podobny przypadek nie będąc doświadczonym archiwistą i historykiem. Zdjęcia jak gdyby wymykały się próbie ich zrozumienia. Właściwie nie były to dla mnie zdjęcia lecz czyste ślady obecności. Bardzo konkretne, namacalne, z wyraźnymi liniami papilarnymi na emulsji i pismem na powierzchni szkła. Wyrzucone z przeszłości, właśnie tak jak wulkaniczna lawa Lewczyńskiego. Kopiując na papier i czyszcząc negatywy zanotowałem wtedy rzecz paradoksalną: oto są ślady naszych śladów, one o niczym nie zaświadczą.

Nie sądzę, abym dziś używał fotografii ze względu na jej wrodzoną cechę, jaką jest pamięć. Nie fotografuję żeby pamiętać. Niewiele może wynikać z pamięci, znacznie więcej natomiast z faktu przeżycia. Staram się zatem poprzez fotografię docierać właśnie do głębi przeżycia. Bez złudzenia patrzę na to co wcześniej czy później będzie zapomniane. Chciałbym powiedzieć o tym wprost, bez metafory. Chcąc nie chcąc chodzę śladami poprzedników, fotografów z Lublina. Tak się nawet złożyło, że fotografuję ich narzędziami. Moje zdjęcia powstały przez użycie narzędzi służących Stanisławie Siurawskiej, Janowi Magieskiemu, Zbigniewowi Zugajowi, Lucjanowi Demidowskiemu, Renacie Sarnowskiej. Wybieram tych, których chcę sportretować. W swoich wyborach stoję często po stronie tych ludzi, o których świat nie zechciał pamiętać, po stronie miejsc i wydarzeń zapomnianych bez litości. Ku niepamięci - co do tego nie mam złudzeń. Nie twierdzę przez to, że nie ma w tym dla nas nadziei. Twierdzę tylko, że jest to bez znaczenia. Gdyby ktoś zatem zapytał „Dlaczego fotografuję?” odpowiedziałbym: „dla tego”.

Mówiono mi niejednokrotnie, że fotografuję duszę, cokolwiek miałoby to oznaczać. Tymczasem jednak fotografuję materię. Przeznaczeniem materii jest przemiana, rozpad, śmierć. Nie fotografuję duszy, fotografuję powłokę. Powłoka zaś przemienia się, rozpada, umiera. Oto co właściwie fotografuję. Przez fotografię doświadczam złożonego świata przyrody. Obserwuję w tym świecie rodzaj mocy, który przenika wszystkie możliwe poziomy. Spaja go, jest czymś w rodzaju uniwersalnej wiedzy być może w najstarszym znaczeniu tego słowa. Dzięki tej mocy stworzenie komunikuje się z żywiołami, człowiek dialoguje z nimi słowem choćby nawet pomyślanym, tak jak poetka Eda Ostrowska, która pisała: wodo jak kryształ i błogosławieństwo wzmocnij mnie [Eda Ostrowska, Dojrzałość pieśni i piersi, 2011].

Rzeka towarzyszyła mi od wczesnego dzieciństwa. Fotografuję rzekę nad którą się wychowałem. Fotografuję rzekę u jej źródeł. To bardzo ważne dla mnie, przyglądać się rzece. Fascynuje mnie działanie Jarosława Lustycha, który za pomocą struny i puszki nagrywa rzeki w różnych częściach świata. Zdaje mi się, że Lustych zanurzył swoje działanie w jakiejś nieskończonej głębi. Absolut przebywa w naturze. Jest przez nią reprezentowany. Przychodzi do nas i mówi głosem żywiołu.  Głowa Jego i włosy – białe jak biała wełna, jak śnieg, a oczy Jego jak płomień ognia. Stopy Jego podobne do drogocennego metalu, jak gdyby w piecu rozżarzonego, a głos Jego jak głos wielu wód [Apokalipsa św. Jana, 1,14-16]. Natura nosi cechy nieskończoności i nieśmiertelności i widzę ją nieskończoną i nieśmiertelną. Woda niesie w sobie życie i z niej rodzi się stworzenie. Kochaj tę wodę! Zostań przy niej! Ucz się od niej! (…) Kto rozumie tę wodę i jej tajemnice (…) ten rozumie wiele innych rzeczy, wiele tajemnic, wszystkie tajemnice [ Hermann Hesse, Siddhartha. Poemat indyjski, 1988].

For. Marcin Sudziński
For. Marcin Sudziński

Na początku IV wieku żył na Pustyni Teabaidzkiej syn perskiego władcy. W izolacji, w jedności z dziką przyrodą ten odważny człowiek spędził 60 lat. Podobno chwilami było mu tak ciężko, że chciał się zabić. Lwy wygrzebały mu jamę w ziemi kiedy opuścił swoje ciało. Byłby pewnie jednym z wielu zapomnianych dla świata, gdyby nie inny eremita, który spisał jego żywot. W końcu XV wieku rybacy znaleźli nad Bugiem ikonę Onufrego, będącego już wówczas chrześcijańskim świętym. Taki był początek historii prawosławnego klasztoru w Jabłecznej. Rzeka przyniosła ikonę. Ta sama rzeka wylewając w 2013 roku przyciągnęła mnie do klasztoru. Dzięki życzliwości mnichów i zaufaniu jakim mnie obdarzyli mogłem z bliska przyglądać się temu miejscu. Ikony, których nie rozumiałem to bramy do innego świata. Pół tysiąca lat pielgrzymowania do miejsca, do ikony, do rzeki pozostawiło tam wyczuwalną atmosferę tajemnicy. Niedaleko klasztoru jest wielkie, kilkusetletnie drzewo, które bez niczyjego nakazu stało się drzewem wotywnym. Rozmawiałem z tym drzewem jak rozmawia się z bratem.

Stare symbole żyją własnym życiem. Są kurtyną dla mocy, która tak jak miłość – nigdy nie ustaje. Kryje się w drzewie, kamieniu, zbożu. Przenosi ją wiatr, trzmiel i korzonki trawy. Istnieje pod ziemią i poza nią. Jeden i ten sam pierwiastek, o którym Kryszna nauczał Ardżunę w czarnej godzinie: Ja, zaiste, kiedykolwiek nie nie byłem, nie (nie byłeś) ty, nie (nie byli) ci władcy ludzi i nie nie będziemy istnieli wszyscy my odtąd nadal [Bhagavadgita, II, 12, w: Z filozofii indyjskiej, Ks. Franciszek Tokarz, Lublin 1990]. Ryty, które wydają się na zawsze zapomniane czekają na nas. Opowiadają nam o nich ci, którzy pamiętają czasy ich świetności. Tak jak opowiedziane przez moją matkę cudowne miejsce, do którego jeździłem z wielkim, drewnianym aparatem. Czy jesteśmy dziś w stanie otworzyć się na to? Czy mamy w sobie wiarę żeby po to sięgnąć? Idziemy – za cieniem chmur płynących, za piórami zagubionymi orła” [Tadeusz Miciński, Nietota. Księga tajemna Tatr, 2007].

Duch w człowieku wieczny, niejednokrotnie podejmowano próby fotograficznego pochwycenia go (wyjąwszy hochsztaplerów). Sądzę jednak, że to jedynie czyste pragnienia. Wiara potrzebna do zbawienia. Jednak nie do zbawienia ciała, lecz świadomości. W fotografii zawsze pokładano wiarę, że może być ona medium w pełnym tego słowa znaczeniu. Pomiędzy zakrytym i odkrytym. Wpuszczać w ciemność promienie światła. Zstępować do piekieł niewiedzy. Pokazywać mikro i makro światy. Odkrywać niewidzialne, tak jak słynne zdjęcie Secondo Pia z 28.05.1898 roku.

Co jesteśmy w stanie przekazać zdjęciem? Czy możemy zamrozić aurę, która będzie rezonować za każdym razem gdy się w nie wpatrzymy, tak że będzie nas dotykać? Takie zdjęcia widywałem u Bogdana Konopki. Miniatury miejsc o wielkim ładunku. Miejsca nie tyle zobaczone ile przeżyte. Każde z nich mówiło do mnie bez żalu: ku niepamięci.

Fotografia to dziedzina obciążona techniką, narzędziami będącymi pośrednikiem, pomostem a w końcu i przeszkodą. Ten fakt dobitnie wypływa podczas nużących rozmów uczestników plenerów fotograficznych, którzy rozmawiają o narzędziach, sprawiając wrażenie jak gdyby stosowali  funkcję fatyczną by nie popaść w kłopotliwe milczenie. Nie możemy uciec od techniki, ale musimy zrobić wszystko żeby uczynić ją naszym sprzymierzeńcem. Moim sprzymierzeńcem stała się na przykład redukcja środków. Redukcja dość radykalna, w wyniku której odrzuca się mechanizmy pośredniczące pomiędzy światłem i srebrem. 1:1 to proporcja pokazana mi przez mistrzów. To także proporcja początków obrazu fotograficznego, który oglądany był w takim formacie, w jakim został naświetlony wewnątrz kamery. Miniatura ma w sobie siłę, która zmusza do tego żeby się nad nią pochylić, jak nad zauważoną na chodniku monetą, albo połyskującym szkiełkiem na plaży.

Na niniejszą wystawę składają się cykle wykonane w latach 2008 - 2016 rokiem, bądź fragmenty cykli (jak ma to miejsce w przypadku Ikony). Na krótkie wyjaśnienie w tym miejscu zasługują trzy zdjęcia w formacie 6x9 cm pokazujące następujące miejsca: stół w domu mojego ojca, miejsce próby samobójczej, obrócone krzesła, z których zdjęto trumnę mojej babki (jest to dawny zwyczaj zapobiegający pozostaniu duszy zmarłej osoby w domu). Pozostałe fotografie to źródła wody, rzeka, miejsce mocy pod Lublinem, portrety i ikony zatrzymane podczas próby przemytu, przekazane mnichom z Klasztoru w Jabłecznej. Ważnym jest dla mnie abyście Państwo poprzez powyższy tekst poznali również kontekst w jakim te fotografie osadzam. Życzę Państwu pożytecznych doznań.

Marcin Sudziński, Lublin, 18.04.2018r.

 


Marcin Sudziński, „Ślady naszych śladów”, do 3.06.2018.
Galeria Obok ZPAF
Warszawa, Plac Zamkowy 8

 

.

PRZEŻYWAĆ FOTOGRAFIĘ

For. Marcin Sudziński

zobacz inne

  • MAŁŻEŃSTWO W RUINIE

  • BRONISZÓW      Z DALA OD STOLICY

  • JAPAN URBAN

  • ONLY HUMAN: MARTIN PARR