Fot.Katarzyna Paskuda
14-09-2017

CO Z TEGO, ŻE MASZ RACJĘ, SKORO NIE UMIESZ ZBUDOWAĆ KOALICJI...

Z Marcinem Cejrowskim, redaktorem naczelnym portalu Plejada.pl rozmawiała Katarzyna Paskuda

 

Nie masz problemu z tym, że wszyscy Cię podrywają?
Zawsze mnie to krępuje, bo nie mam w tym zbytnio mojej zasługi. Rodzice, mama, tata, wyjątkowo są urodni (śmiech). Kiedy ktoś mi mówi, że fajnie, że super, że to, że tamto i że najprzystojniejszy (śmiech), to nie bardzo wiem, jak reagować. Jasne, to pomaga i otwiera wiele drzwi, ale myślę, że to, jak nas postrzegają inni, jest przede wszystkim wypadkową tego, co na zewnątrz i tego, co w środku. Jeśli masz w sobie pewność, moc, światło - możesz wyglądać jak milion dolarów. Jeśli nie masz tej iskry bożej, to cóż…

Chyba fajnie jest słyszeć na swój temat pozytywne komentarze? To Ci dodaje skrzydeł?
To mnie zawstydza z reguły. Kiedyś bardziej, dziś trochę mniej. Nauczyłem się traktować siebie jak produkt.

Nie akceptujesz siebie bardziej dzięki popularności?
Nigdy nie miałem problemów z samoakceptacją.

Żadnych kompleksów?
Nie. Zostałem wychowany w takim duchu, że to, co jest na zewnątrz, nie jest specjalnie istotne. Miałem w domu kindersztubę – wiesz – dzieci nie odzywają się przy stole, czas jest unormowany itp. Wychowanie bardzo surowe, ale nie dołujące, nie gnębiące a budujące. Moi rodzice zawsze bardzo mnie wspierali, we wszystkich moich, nawet tych najbardziej szalonych, pomysłach.

Rodzice są związani z mediami, z szołbiznesem?
Nie. Tata jest biznesmenem, od zawsze był skupiony na tym, żeby zapewnić rodzinie godne warunki życia, absolutna ostoja, poukładany, sensowny, wyprzedzający fakty, z bardzo silnym katalogiem tego, co jest istotne, a co nie, z zakodowanym dekalogiem. Mama z kolei to nauczycielka chemii, realizująca się w swoim życiu zawodowym. Zawsze niezależna, do 7 roku życie miałem nianię, mieszkała z nami, zajmowała mną i moją starszą siostrą, mama mogła spokojnie pracować. Tata zapewniał nam warunki do wygodnego życia, ale nigdy nie byliśmy rozpuszczeni, nigdy nie byliśmy bananową młodzieżą, wręcz przeciwnie. Nie mogłem np. zabierać do szkoły rzeczy, które miałem w domu, były rozmowy na temat tego, że należy się dzielić i absolutnie nie można czuć się lepszym i gardzić drugim człowiekiem.

Nie masz wrażenia, że ludziom z domów, w których jest dobrze, są konkretne pieniądze, nie chce się nic robić? Że sukcesy osiągają głównie ci, którym nie było lekko? Na tym tle jesteś wyjątkowy...
Masz rację. Jest trochę tak, że wygodne życie rozleniwia, spowalnia. Z drugiej strony dostatnie życie buduje, jeśli dorastało się w dobrym domu, bardzo silny kręgosłup moralny. Czyli nie idziesz w bok, wiesz, co jest dobre, a co złe, a przy okazji trudniej jest ci zgiąć kark. Ja zawsze czułem, że za plecami mam support w postaci fantastycznej rodziny. Wspierającej, kochającej. A z drugiej strony, gdybym ten kark zginał częściej, to pewnie byłbym dalej. Ale to kwestia wyborów. Nie oceniam w tym miejscu tych, którzy kark zginają.

Może czasem robią to nieświadomie, tak po prostu wychodzi.
Jeśli nie masz alternatywy, to wiesz, że musisz tu i teraz, a jeśli tą alternatywę masz, i poczucie bezpieczeństwa, mniej jesteś skory do funkcjonowania w sprzeczności ze swoim „Ja”. No i też duże pole do popisu w takiej sytuacji ma ego. Znasz swoją wartość, głowę masz podniesioną wysoko, nie chcesz iść na zgniłe kompromisy, a czasem na żadne kompromisy. Poczucie własnej wartości i wyobrażenie o sobie w świecie pozwalają ci na komfort asertywności. Tak było chyba po trosze ze mną przez długie lata. Stopniowo uczysz się słuchać, uczysz się patrzeć na siebie z boku, ale uczysz się też tego, że nie jesteś najwspanialszy na świecie, że nie jesteś najmądrzejszy.

A rodzice Ci nie mówili, że jesteś najlepszy?
Nie, ale że dam radę, jeśli tylko będę chciał, jeśli będę ciężko pracował, to osiągnę to, do czego dążę. Nigdy nikt mi nie mówił - jesteś najpiękniejszy, najlepszy, najmądrzejszy…

Myślisz, że to zła metoda w komunikacji z dziećmi?
Nie mam dzieci, trudno mi radzić cokolwiek, bo to za duża odpowiedzialność, ale mam dzieci blisko w rodzinie i myślę, że najlepsze jest wyważenie, czyli trzeba wspierać i supportować, ale z drugie strony na kontrze mówić – hej, nie jesteś pępkiem świata, hej, naucz się słuchać. Ktoś kiedyś powiedział, że więcej się dowiesz o sobie samym słuchając kogoś przez dwie minuty, niż mówiąc o sobie przez pół godziny. Myślę, że w kontekście dzieci najważniejsze jest nauczenie ich szacunku do drugiego człowieka, ale też asertywności, odwagi w komunikowaniu tego, co się myśli, ale też formy. Forma jest szalenie istotna.

Masz poczucie, że masz teraz swoje pięć minut?
Nigdy nie definiowałem siebie w kategoriach kariery w szołbiznesie w tym tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Jestem naczelnym największego portalu lifestylowego w Polsce, naczelnym, który go odgruzował i przywrócił mu dawną świetność.

Jak długo jesteś naczelnym Plejady?
1,5 roku

Wcześniej pracowałeś w telewizji…
Długo w niej pracowałem. Kilkanaście lat. Robiłem programy np. dla TV Polonia, dlatego jak lecę do Nowego Jorku, to ludzie mnie rozpoznają (śmiech). Zaczynałem pracę z TV od gdańskiego ośrodka TVP, później kilka lat spędziłem na Woronicza. Bardzo dużo się tam nauczyłem.

A co ze szkołą?
W międzyczasie skończyłem dwa kierunki na Uniwersytecie Warszawskim i na Uniwersytecie Gdańskim. Miałem indywidualny tok studiów i jeszcze zaliczyłem roczny staż w gazecie.

Strasznie jesteś ambitny.
Byłem, jestem, niespokojnym duchem. Zawsze byłem dwa lata do przodu. Muszę mieć wyzwania w pracy, cele. Jeśli ich nie mam, to nie mam satysfakcji. Kiedy czułem, że moja praca zamienia się w obowiązek, smutną codzienność, zmieniałem to, odchodziłem.

Kto przed Tobą był naczelnym Plejady?
Same kobiety. Pierwszą była Karolina Korwin Piotrowska, drugą Ewa Wojciechowska a trzecią Małgorzata Keller.

Jak to się stało, że Tobie zaproponowano tę funkcję?
Kiedy propozycja od Plejady do mnie trafiła, byłem wicenaczelnym Gali w princie i naczelnym Gali w onlinie. W wydaniu papierowym Gali miałem swój prestiżowy felieton zamykający wydanie, byłem szefem kroniki towarzyskiej, plus byłem szefem odnogi online tego tytułu. Kiedy Grażyna Olbrych zgłosiła się do mnie i zaproponowała Plejadę, zapytałem ją, po co miałbym do nich przechodzić. Mimo wątpliwości, zacząłem się przyglądać Plejadzie. Zobaczyłem, że ta marka jest już mocno zakurzona, że potrzebny jest duży nakład pracy, żeby Plejada weszła ponownie na należne jej miejsce – najbardziej znanego, poczytnego i przyjaznego miejsca dla gwiazd. I to mnie zachęciło.

Jesteście konkurencją dla Pudelka?
Nie, Pudelek jest oparty na ocenianiu, hejcie, skandalu. My potwierdzamy, albo dementujemy, nie szydzimy, jesteśmy przyjaźni, co nie znaczy, że nudni. Ludzie wchodzą na Pudelka, żeby się pośmiać, a do nas, żeby zobaczyć, jak jest naprawdę. Kiedy zostałem naczelnym portalu wiedziałem, że muszę przywrócić funkcjonowanie plejadowego plebiscytu. Miałem na to dwa miesiące, przewróciłem wszystko do góry nogami. Zmieniłem nazwę, zasady, oddałem głos internautom, zrobiłem specjalne kategorie. Pierwszy event i pierwszy sukces. Przyszło wówczas 110 gwiazd. W tym roku była druga edycja. Na pierwszą mieliśmy dwa miesiące. Wymyśliłem hasło, nagraliśmy trailer, czego wcześniej nikt nie robił. Małgorzata Rozenek zagrała główną rolę, udało się to załatwić jednym telefonem, gwiazdy dopisały, nagrody się spodobały. Wszyscy mówili łał Plejada wróciła. Potem pojawił się mój Tok Show „Gwiazdy Cejrowskiego”. To też okazało się sukcesem - jestem prowadzącym jednego z najlepiej oglądanych Tok Show w kraju – średnia oglądalność odcinka to milion widzów. Rozmowę z Dominiką Gwit obejrzało 3,5 miliona osób. Ten program ma trzy premiery, jedną facebookową, jedną onlinową i jedną telewizyjną. To ma prawo robić wrażenie.

 

Fot.Katarzyna Paskuda
Fot.Katarzyna Paskuda

Jesteś dziennikarzem, jesteś naczelnym, ale lubisz też chyba być na scenie?
Scena jest moim żywiołem. Zrozumiałem to jakiś czas temu. Myślę, że między innymi dlatego zaproponowano mi poprowadzenie Plejady. Ktoś chciał połączyć mój zmysł praktyczny, doświadczenie, z rozpoznawalnością.

Ktoś to sobie świetnie wymyślił, bo pasujesz tam idealnie.
Dziękuję. Ale najważniejsza jest pokora. Dziś jest tak, jutro może być inaczej. Bardzo lubię to, co robię, lubię Plejadę, ludzi, z którymi pracuję. Mamy niewielki zespół, może 10 osób.

Pracujesz z domu? To chyba plus pracy dziennikarza, nikt Ci nie karz siedzieć w redakcji od do.
Może przez 1,5 roku zdarzyło mi się dwa razy pracować z domu. Lubię redakcję. Nie wyobrażam sobie zostawić ludzi samopas. Nie robimy codziennych kolegiów, bo nasze kolegium trwa non stop. Cały czas przychodzą nowe tematy. Non stop coś poprawiamy, o czymś rozmawiamy. To nie jest tak, że spotykam się z ludźmi z zespołu raz dziennie o 10.00 i mówię zróbcie to i to i koniec. To jest online, trzeba reagować tu i teraz. Bardzo często wysyłam emaile nocą, żeby osoba, która siada do porannego dyżuru wiedziała, co ma zrobić.

Są takie badania na temat pracoholizmu, które mówię, że jeśli nie potrafisz pracować od do, tylko po pracy otwierasz skrzynkę i sprawdzasz pocztę, odbierasz telefony, to znaczy, że masz problem. Masz problem?
Nie mam, bo nie traktuję tego co robię jako pracy. To jest pasja tworzenia. Naczelny nie może pracować od do.

Na wakacjach też myślisz o pracy?
Na wakacjach staram się totalnie odcinać. Oczywiście śledzę wyniki strony i jeśli trzeba, reaguję. Codziennie dostaję raporty z porównaniem do ostatniego miesiąca i minionego roku. Siedzę w tym po uszy. Widzę, co zażarło, który materiał się obronił. Nie wyobrażasz sobie chyba, że Anna Wintour jedzie na wakacje i odcina się całkiem od swojej pracy. Gdyby tak było, nie byłaby naczelną Vogue’a. Vogue jest jej życiem.

13 jest dla Ciebie szczęśliwa?
Tak, urodziłem się w piątek 13. Numerologicznie jestem podwójną jedynką, to determinuje moje zachowania. Musze pamiętać o tym, żeby dawać osobom z którymi pracuję przestrzeń, czasami ugryźć się w język, nie iść za szybko swoim tokiem myślowym, dać trochę oddechu. Bo co z tego, że masz rację, skoro nie umiesz zbudować koalicji? Bez tego na szerokich wodach, nie tylko szołbiznesu, nic nie zdziałasz. Dlatego staram się nie być zero jedynkowy.

Czy na swojej zawodowej ścieżce miewałeś momenty ciężkie, takie, które sprawiały, że wszystkiego Ci się odechciewało?
Generalnie nasza robota nie jest usłana różami. Im wcześniej sobie to uświadomimy, tym łatwiej będzie nam przechodzić przez próby, które stawia przed nami życie. Od 15 lat żyję z dziennikarstwa, utrzymuję się z tego zawodu i nigdy nie żałowałem, że wybrałem tę drogę. Oczywiście, zdarzały się takie momenty, które w tamtej chwili nie były zbyt przyjemne, ale z perspektywy czasu wiem, że tak miało być. Miałem na przykład niecały rok przerwy w zawodzie. I gdyby nie on, nigdy nie poszedłbym najpierw w kierunku printu a potem online, to by się nie wydarzyło, pewnie zostałbym w telewizji. A tak, moje dossier jest bogatsze – jestem reżyserem, mam na swoim koncie kilka poważnych dokumentów, jestem producentem programów, potrafię napisać scenariusz, potrafię montować, potrafię pisać, potrafię sprzedać gazetę i potrafię zarządzać portalem onlinowym na który miesięcznie zagląda przeszło cztery miliony osób. To jest gigantyczna skala. I w związku z tym wiem, że każda rzecz jest po coś.

Myślisz, że to, iż wiele osób myślało, że jesteś synem Wojciecha Cejrowskiego, miało jakiś wpływ na Twoją karierę?
Nie sądzę. Owszem, jesteśmy daleką rodziną, ale to bardzo daleki stopień pokrewieństwa. Cejrowskich w Polsce jest mało, więc wszyscy są rodziną. Nasi pra, pra dziadkowie byli braćmi, ale z panem Wojciechem nie spotykaliśmy się na rodzinnych przyjęciach. Poza tym mnie nikt nigdy nie zapytał, czy jestem synem Wojtka Cejrowskiego. Jestem synem Tadeusza Cejrowskiego, nazywam się Marcin Antoni Tadeusz III Cejrowski. Pierwszym Tadeuszem był dziadek, drugim ojciec, ja z bierzmowania jestem trzeci.

Jak z Twoją wiarą, skoro wspominasz o bierzmowaniu?
Wychowałem się w domu w którym chodziło się do kościoła, ale nikt mnie do tego nie zmuszał. Współczuję ludziom, którzy w nic nie wierzą, jest mi ich żal. Uważam, że bez względu na to, co to jest, kto to jest, trzeba w coś wierzyć i trzeba mieć jakiś punkt odniesienia. Myślę, że wiara w Boga jest najlepszym takim punktem. Taka wiara, która nie opiera się na strachu, a na refleksji i dialogu. Ona daje podstawy, które pozwalają zachować jako taki porządek w życiu. Ludziom, którzy w coś wierzą, jest łatwiej. Ja wierzę w Boga, a z drugiej strony jestem kabalistą. Studiuję od trzech lat i świetnie mi to robi. Kabała nie jest religią, jest nauką, przede wszystkim na okoliczność ego, ale też świata, kontaktu z drugim człowiekiem, dzielenia się. To jest fajne.

Jak wygląda Twoje życie prywatne? Jest ktoś, kto skradł serce Marcina?
Moje serce było skradane kilka razy. Za każdym razem były to burzliwe akcje skradające. Dzisiaj moje serce od początku do końca należy do Plejady. Wolałabym nie mówić o sobie, o swoim życiu prywatnym w sposób, w jaki mówią gwiazdy, o których piszemy.

Przecież Ty też jesteś już trochę gwiazdą
Absolutnie nie postrzegam tak siebie.

Ty nie, ale jesteś rozpoznawalny. Jeden powie, że jesteś celebrytą, inny, że gwiazdą.
Ok, ale nie jestem aktorem, nie jestem muzykiem, jestem dziennikarzem. Dziennikarzem, który dba, żeby w jego programie goście, czyli gwiazdy, czuli się dobrze. To jest program dla nich i o nich. Ja nie epatuję tam swoją osobą, staram się być z boku, to nie jest moje show, mimo że program nazywa się Gwiazdy Cejrowskiego. Gwiazda musi się u mnie czuć gwiazdą i musi się czuć komfortowo. I między innymi dlatego niezręcznie mi odpowiadać na pytania, które sam innym zadaję. Poza tym ja nie mam aż tak dużo ciekawych rzeczy do przekazania.

Nie kokietuj.
Mówię Ci, jak jest. Mogę Ci opowiedzieć dużo ciekawych historii, owszem – jak załatwiłem bez żadnych znajomości staż w ONZ, jak wylądowałem w konsulacie w Nowym Jorku, jak handlowałem tam papierosami, żeby się utrzymać itd. Mogę opowiadać o tym, jak warto wierzyć w swoje marzenia…

Właśnie, masz jeszcze jakieś marzenia?
No pewnie. Mam tysiące.

Jakie?
Nie powiem, bo się nie spełnią. (śmiech)

Cały czas jesteś głodny?
Jestem. Jestem żądny wrażeń. Wiem, co chciałabym robić w perspektywie jakiegoś czasu. Pod koniec dnia głód życia jest szalenie ważny. Bez względu na to, ile masz lat. Spójrz na Marylę Rodowicz…

Właśnie, jak to się stało, że byłeś Jej menedżerem?
Poprosiła mnie o to Nina Terentiew.

Jak Ci się ta współpraca układała?
Bardzo dobrze. Kiedy się spotkaliśmy, uprzedziłem Marylę Rodowicz, że moja kariera będzie dla mnie zawsze ważniejsza niż jej. I jeśli chce zobaczyć, jak to jest być u mnie na drugim miejscu, możemy spróbować przez miesiąc. I po miesiącu dobiliśmy targu i współpracowaliśmy dalej.

Rozstaliście się w zgodzie?
Pewnie. Uwielbiam Marylę, do dziś się przyjaźnimy, to był super czas i bardzo dużo się od niej nauczyłem. To absolutny tytan pracy, artystka głodna życia, głodna wszystkiego, co może ją jeszcze spotkać. Jest punktualna, zawsze pierwsza na planie, zawsze ostatnia z niego schodzi, słowna, jest profesjonalistką. Bardzo jej kibicuję i uważam, że jej wszystko wypada. Podziwiam ją za jej energię. To jest wulkan energii.

 

CO Z TEGO, ŻE MASZ RACJĘ, SKORO NIE UMIESZ ZBUDOWAĆ KOALICJI...

Fot.Katarzyna Paskuda
  • Fot.Katarzyna Paskuda
  • Fot. Natalia Jata
  • Fot. Natalia Jata

zobacz inne

  • KSIĘŻNICZKA, NIEKSIĘŻNICZKA

  • DZIWAK I SZCZĘŚCIARZ

  • SZCZĘŚCIU TRZEBA POMAGAĆ 

  • PASJA, PREDYSPOZYCJE, WARSZTAT